wtorek, 7 czerwca 2011

Długo biłam się z myślami na temat tej notki, ale stwierdziłam, że i tak nie będę obiektywna, bo kolejny mój ULUBIONY wydał płytę. W takim wypadku kompletnie zanika mój krytycyzm, połykam całość nie patrząc na ości, jak było w przypadku Mine Is Yours Cold War Kids z 2010. Nie ma co się rozwodzić - najgorsza płyta twórców genialnego Hang Me Up To Dry.
Ale ja nie o tym, nie o tym.
Dzisiaj to nie będzie w żadnym stopniu recenzja, a jedynie apel o uwagę dla nowej płyty My Morning Jacket.

My Morning Jacket - Circuital [2011]


Podobno mieli być na Off w tym roku. Niestety, wybrali Lollapaloozę.
Płyta była dla mnie walką, czyli dokładnie tym, czym powinna. Z jednej strony popędzałam ją, żeby było dalej, szybciej, mocniej, z kolejnej zaś rozkoszowałam się każdym dźwiękiem, uderzeniem perkusji i słowem. Tak, to nieco erotyczne doświadczenie. 
Uwielbiam panów z MMJ za ostatnie na płycie utwory. Na Early Recordings: Chapter 1: The Sandworm Cometh był Rocket Man, na Evil Urges cudowny Touch Me I'm Going To Scream, no i oczywiście Z i Dondante. Tutaj mamy kolejną doskonałość w postaci Movin Away. No cóż, mnie zaklęło. 
Kiedy przeglądałam Teraz Rock sprzed jakiegoś pół roku (tak, namiętnie subskrybuję co pół roku), i znalazłam informację, że nowa płyta ma przypominać garażowe nagrania z Early Recordings, padłam na kolana i błagałam, żeby to była prawda. Wyszło połowicznie, ale to chyba dobry efekt końcowy. Całość jest doskonale wyważona. Każdy dźwięk jest na miejscu. Jestem absolutnie amazed i in love. Polecam z całego bijącego i kochającego serca.


Najlepsze:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz